wtorek, 13 listopada 2018

32. Zakończenie otwartego rozdziału


Poczuła nagły uścisk na swoim ramieniu, który dość szybko przyciągnął ją do siebie.
Odsunęła gwałtownie krzesło i wybiegła z lokalu.
-Daniela!
Biegła przed siebie nie patrząc na nic. Wbiegła na przejście dla pieszych i usłyszała klakson. Ostatnie co zobaczyła to dwa światła jadące pr
-Jesteś idiotką! Nie strasz mnie tak więcej!
Nie hamując się, rozpłakała się w ramionach Pawła. Dopiero teraz do niej dotarło co się przed chwilą stało. Nie umiała się uspokoić. Czuła jak obejmują ją z całej siły próbując ją w ten sposób wesprzeć. Gdy spojrzała przez swoje ramię zobaczyła wychodzącą z kawiarni Łucję, która niosła w dłoniach jej płaszcza.
-Ykm... - odchrząknęła zwracając uwagę swoich przyjaciół. - To chyba należy do ciebie.
-Tak. Dzięki.
Dość szybko nałożyła na siebie okrycie, dopiero odczuwając jak było jej zimno.
-Moja propozycja jak coś jest nadal aktualna. Jeśli będziesz chciała Paweł ci powie gdzie nas szukać.
Odwróciła się i odeszła zostawiając ich samych.
-Paweł... Powiesz mi w końcu o co chodzi?
-Tak. Chodźmy po domu. Wszystko ci opowiem. Także nie powiem nikomu w domu o tym co się przed chwilą stało.
-Dobrze.
Droga do mieszkania Danieli zmieniła się w drogę wyzwań. Gdy brunetka leżała w swym pokoju próbowała przetrawić na spokojnie wyjaśnienia Pawła. Nadal nie mogła w to uwierzyć, że jej dawna drużyna jest tutaj. W Japonii. Może nie w takim samym składzie, ale to zawsze coś. Paweł o wszystkim wiedział. To by wyjaśniało, czemu na siłę chciał jej pomóc w ponownym zakochaniu się w piłce nożnej. Nie wiedział jednak o tym, że ktoś już jej w tym skutecznie pomaga. Była za to na prawdę wdzięczna Judowi. Jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie myślała, że mogłaby ponownie spojrzeć na piłkę nożna inaczej niż tylko przez pryzmat bólu i strachu. Wówczas gdyby ktoś jej powiedział inaczej zapewne by go wyśmiała. Ale teraz... Wszystko potrafi się zmienić. Rodzina w każdej chwili może zawsze się powiększyć a strachy mogą odejść do przeszłość.

***

Następnego dnia...
Raven siedziała na parapecie wpatrując się w krajobraz za oknem. Gdy śnieg przestał padać idealnie można było opisać całą przestrzeń jednym słowem. Zaśnieżony. Mimo, że to co się stało wydawało się być złym snem było czystą prawdą. Fioletowłosa nie mogła sobie z tym poradzić. Nie miała pojęcia co naszło wówczas jej matkę. O co jej chodzi? Czyżby całe jej życie było... kłamstwem? Przed panem Malcolmem i Andrew udawała że jest wszystko dobrze tak samo jak przed całą resztą jego rodziny i przed Alice. Nie chciała robić swojej przyjaciółce niepotrzebnych kłopotów. Nawet jej nieobecność w szkole została usprawiedliwiona i mogła przez te kilka dni odpocząć by jej psychika mogła wrócić do pełnego stanu zdrowia. Ale... Jakieś kolec wciąż wiercił jej dziurę w sercu. W jej głowie było więcej pytań niż odpowiedzi. Nadal czuła pozostałości po tym uderzeniu po którym straciła przytomność. Widziała to szaleństwo w oczach swojej matki gdy wyprowadzała ją policja. Ale... To wydaje się być aż tak nierealne. Niczym jakiś dramat, który można wyświetlić w telewizji w celu zapełnienia czasu antenowego. Nagłe pukanie do drzwi przerwało jej ciszę.
-Raven... Obiad jest gotowy. Zjesz z nami?
-Dobrze pani Malcolm.
Nie chciała robić im problemów. Wolała nie stwarzać żadnych kłopotliwych dla nich i dla niej samej sytuacji. Była tu gościem a gość zawsze kiedyś musi odejść. Gdy tylko sytuacja z jej matką się wyjaśni będzie musiała stąd odejść i wrócić do swojego dawnego życia. Z ociężeniem zeszła na dół gdzie siedziała cała rodzina Malcolów. Cała uśmiechnięta, radosna. Dla fioletowłosej był to dość bolesny widok. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyła i nie będzie miała nawet szansy by jej doświadczyć. Jej rodzina była rozbita i co z tego, że może będzie dało się ją skleić jednak ślady po tym pęknięciu zostaną. Niczym na lustrze, które straci już swoją pierwotną funkcję i będzie wszystkim w koło zawadzać. Chciała się wycofać i usunąć w cieniu swojego dotychczasowego schronienia. Jednak szybkie spojrzenie pana Malcolma znalazło ją stojącą lekko schowaną za drzwiami.
-Raven, wchodź. Czekaliśmy tylko na ciebie.
Dopiero teraz zobaczyła, że przy stole siedziała także Alice, której Andrew pomógł zejść z piętra.
Z lekkim zawahaniem usiadła pomiędzy Andrew a Alice gdzie stało jedyne puste krzesełko. Gdy wszyscy wesoło w koło rozmawiali tylko ona i Alice milczały zajmując się swoim jedzeniem. Chodź wyraźnie ani jednak ani druga nie miała apetytu. Niespodziewanie konwersację przerwał dzwoniący telefon.
-Przepraszam, muszę odebrać.
David odszedł od stołu z niepewną miną. Czyżby dzwonił do niego ktoś z pracy. Po chwili wrócił do stołu tylko po to by się pożegnać.
-Przepraszam, ale... Muszę iść. Obowiązki wzywają.
-Nie mogą wziąć kogoś innego? - spytała pani Malcom z rozczarowanym wzrokiem. - Przecież jest wielu innych.
-Tak, ale to dotyczy sprawy której prowadzę.
-A dokładnie której?
-Potem porozmawiamy kochanie. Lecę.
Atmosfera wydawała się być ciężka. Wszyscy posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy i zaczeli się rozchodzić. Raven czuła się jakoś... dziwnie. Postanowiła dogonić Davida i spytać się go oto co nachodziło w obecnej chwili jej myśli. Na całe szczęście nie wyjechał on jeszcze z garażu siłując się z niezapalającym silnikiem.
-Panie Malcolm, możemy porozmawiać?
-Nie teraz Raven, muszę się pośpię... Niech to! Czemu ten gruchot nie chce odpalić!
-Panie Malcolm, ja muszę to wiedzieć... Czy ta sprawa... Dotyczy mnie?
Mężczyzna wstrzymał się z walce z samochodem. Zamiast tego wysiadł i oparł się o auto.
-Najpierw mi obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego Raven.
-Ale...
-Inaczej nie będę mógł ci nic powiedzieć.
-Dobrze... Obiecuję.
-Ok. W takim razie powiem ci. Przed chwilą zadzwonił mój partner w pracy Tsurugi Sata. Dziś rano policja wypuściła twoją matkę z więzienia.
Raven czuła jakby coś w nią uderzyło. Gdyby nie to, że pan David stał koło niej zapewne uderzyła by ciałem o podłogę. Zupełnie jakby ziemia usunęła się jej sprzed nóg. Nie! To nie mogła być prawda.
-Przecież mówił pan, że tego nie zrobią.
-Myliłem się. Jak widać prokurator i ja myślimy zupełnie inaczej. Właśnie dlatego muszę jechać. Spróbuje porozmawiać i przekonać ich do zmiany zdania. Na razie wróć do domu i nie wychodź z niego. Tam jesteś bezpieczna.
-Dobrze. Obiecuje.
-Spróbuje zrobić wszystko co w mojej mocy.
Wsiadł do auta, które tym razem odpaliło bez problemu. Raven zaś wróciła do swojego pokoju by w spokoju to wszystko przemyśleć.

***

Andrew był tym wszystkim również zaskoczony. Nie mógł w to uwierzyć. Stał za drzwiami, które dzieliły ich korytarz od garażu. Lekko uchylone zachęcały by je zamknąć. Jednak znajomy głos dziewczyny kazał mu słuchać. To co powiedział jego ojciec... to... straszne. To wszystko toczy się niczym jakiś okrąg, który nie ma końca. Czy w końcu ten pech się kiedyś dla tej dziewczyny skończy? Wiedział, że teraz tym bardziej nie może zostawić jej samej. Mogła wiele rzeczy obiecywać jego ojcu. Jednak jeśli była taka jak Cerise to wiedział, że będzie musiał pilnie ją obserwować. Zamiast wrócić do swojego pokoju usiadł w salonie z którego idealnie można obserwować drzwi frontowe. Nie mogła mu uciec niezauważona. Zwłaszcza, że nie miała kluczy do garażu. Nie mógł przewidzieć jednak tego, że jego ojczym zapomniał zamknąć garażu. Sam zaś otworzył dokument tekstowy w laptopie i zaczął pisać pracę na kolejne zajęcia. Skupiony na pisanym tekście nie usłyszał otwieranych drzwi z drugiej strony domu.

***

Raven czuła, że ma szczęście. Obiecała coś Davidowi, ale... Musi niestety ją złamać. Musi spotkać się i porozmawiać ze swoją matką. Musi od niej usłyszeć całą prawdę nawet jeśli byłaby ona najgorsza. Bez oporu szła do domu gdzie spędziła większość swojego życia. Oczywiście, że trochę się bała. Ale strach nie może teraz przejąć kontroli nad jej życiem. Było już dosyć blisko. Zatrzymała ją jednak dzwoniąca komórka. Niech to! To Andrew. Pewnie zauważył jej nieobecność. Skąd właściwie miała jego numer? Widocznie musiał jej go wpisać jak spała. Nie mogła jednak odebrać ani z nim rozmawiać. Z ciężkim sercem odrzuciła jego połączenie i schowała komórkę do kieszeni. Jeszcze tylko kilka kroków i stała przed swym celem. Zapukała do drzwi jednak nikt jej nie otworzył. Nie były także zamknięte więc weszła do środka. No cóż... W końcu była u siebie więc nie łamała prawa. W środku było cicho, za cicho. Jakby nikogo tu nie było. Wędrując po domu znajdowała jedynie zniszczenia po pożarze. Nie zniszczył on wiele,co pozwalało łatwo się ich pozbyć robiąc remont, jeśli tylko miało się pieniądze.
-Co ty tu robisz?!
Za jej plecami stała ona. Jej matka. Jej twarz zdradzała wszystko co czuła, ale... Nie wyglądała jak ona. Podkrążone oczy pełne szaleństwa, pogniecione ubrania a do tego rozczochrane włosy. Wszystko co kazało by normalnemu człowiekowi uciekać. Ale... to była jej matka i zawsze nią będzie.
-Mamo, musimy porozmawiać.
Jej śmiech był straszny. Brzmiący niczym z jakiegoś horroru.
-Ja nic nie muszę drogie dziecko. Gram według własnych zasad. Twój ojciec wie o tym najlepiej.
-Więc kłamałaś mówiąc, że on nie żyje.
-Oczywiście. Myślisz, że byłam szczęśliwa tłumacząc się wszystkim czemu siedzi on w więzieniu!
Łatwiej było wymyślić tę historię. Wszystko było pięknie gdybyś nie była tak wścibska!
-Mamo...
-Ucisz się! Nie jestem twoją matką! Twoja matka nie żyje!
Fioletowłosa nie wierzyła w to co usłyszała. Czuła się jakby coś przeszyło jej serce. Nie... To nie mogła być prawda...
-To nieprawa! Kłamiesz!
-Oj kochana... Nawet nie wiesz w ilu kłamstwach żyjesz. Hahaha...
-Więc powiedz mi... Wyjaw mi całą prawdę!
-Prawda jest zbyt męcząca. Kłamstwo jest łatwiejsze i o wiele wygodniejsze. Ale jak chcesz, to będziesz ją miała. Możesz już się zacząć przyzwyczajać bo twoja biologiczna matka nie żyje od kilku lat.
-Nie wierze! Nadal kłamiesz!
-To najszczersza prawda. Mimo, że była moją młodszą siostrą to wyglądałyśmy jak bliźniaczki i często nas mylono. Łatwo było przejąć jej życie gdy ta zmarła. Jechałyśmy razem samochodem który miał wypadek. Wówczas tylko ja i ty przeżyłyśmy. Zabrałam cię i po chwili wybuchł. Ona została uwięziona w środku. Łatwo było przejąć jej życie. Uciec od wszystkich moich problemów jako martwa. Nikt nie mógł mi udowodnić, że kłamałam, zwłaszcza, że ciało mojej siostry spłonęło a ja miałam wszystkie dokumenty i wyglądałyśmy tak samo. Twój ojciec przebywał wówczas w areszcie i był rozwiedziony z twoją matką. Tak samo twój brat. Tylko, że jego popyt w poprawczaku dość szybko się już kończył. Wystarczyła tylko jednak chwila by znów popełnił błąd i wrócił tam. To dobrze, bo mógł by zniszczyć moją maskaradę. Ty widziałaś we mnie swoją mamę, więc zrobiłam z ciebie moją córkę. A skoro Wiliam i Cesar nadal pozostają za kratami ja mogłam być bezpieczna. Ale dość szybko sobie uświadomiłam, że jednak popełniłam błąd zabierając ciebie i zostając tutaj. Mogłam stąd wyjechać, sprzedać dom i cieszyć się wspaniałym życiem jako Aiko Hood zza granicami tego kraju, który zniszczył mi życie. Jednak czułam na sobie spojrzenia władzy. Musiałam więc udawać. Ale teraz... Nic nie ma już znaczenia. Skoro poznałaś moją tajemnicę zabierzesz ją ze sobą do grobu moja mała Raven. Pozdrów ode mnie słodką Cerise gdy będziesz już na tamtej stronie.
Raven nie wiedziała kiedy w dłoni kobiety pojawił się nóż. Słuchała jej jak zahipnotyzowana. Ta historia wydawała się jak wyjęta z jakiegoś dramatu, wręcz z horroru. Czy w jej rodzinie każdy na swych rękach miał krew swych bliskich? Czyżby ich ród był jakiś przeklęty? Nawet nie próbowała się bronić. Nie dała rady. Czuła się jak lalka która czeka, aż w końcu ktoś wykona za nią ruch. Nie miała już sił. Przed chwilą cały jej świat runął. Proszę bardzo niech działa. Czemu nie zada ciosu od razu?
-Na co czekasz?! Zadaj swój cios od razu! Teraz!
-Jak sobie życzysz... kochana siostrzenico.

***

Andrew niewiele myślał a praktycznie wcale gdy pędził przed siebie. Raven nie odbierała telefonu a to znaczyło tylko jedno. Była w niebezpieczeństwie. Nie znał innej odpowiedzi na to pytanie. Musiał jej pomóc. Nie może jej tak samej zostawić teraz, gdy może go najbardziej potrzebować. Nie ona. Czuł, że ta historia zatacza pewne koło. Nie chciał by stało się ponownie nieszczęście dla osoby, na której mu zależy. Nie teraz! Nie na jego warcie! Tym razem historia się nie powtórzy. Zapobiegnie jej złemu zakończeniu. Inaczej nie nazywa się Andrew Malcolm. Gdy był już pod domem zaniepokoiły go otwarte drzwi. Wszedł by do środka gdyby nie to, że zobaczył nagły ruch na górze. Nie widział wiele ale wystarczyło to by działać zwłaszcza gdy w promieniach słońca błysnął mu nóż. Rozejrzał się wokół by znaleźć pomoc i zobaczył kamień. Mówi się trudno, jedna rozbita szyba to małe zło w porównaniu z tym co się może wydarzyć.

***

-Na co czekasz?! Zadaj swój cios od razu! Teraz!
-Jak sobie życzysz... kochana siostrzenico

Jednak ciszę przerwało nagle tłuczone szkło. Dość duży kamień leżał między ich stopami dając dowód na to, że ktoś zrobił to specjalnie. Znajomy krzyk sprawił, że Raven szybko otrzeźwiała.
-Raven! Skacz do .... Po prostu skacz! Złapię cię!
Dziewczyna ufnie skoczyła do okna wiedząc kogo zobaczy na dole. Andrew... Przybiegł tu za nią... Z ufnością ostatni raz spojrzała na swoją oprawczynię i ... skoczyła. Leciała w dół by wylądować w jego ramionach. Chłopak nie wytrzymał by jej mocno nie objąć. Nareszcie. Była bezpieczna. Już on oto zadba. Mimo, że niewiele widział przez okno na pierwszym piętrze to czuł, że postąpił właściwie. Dźwięk radiowozu doskonale go uświadomił, że jego ojczym też się zbliżał. To będzie ostateczny koniec wszystkich problemów rodziny Hood.



Następnego dnia...
Wczorajszy dzień minął pod znakiem wielu pytań i wielu emocji. Pozwolono jednak dziewczynie na odpoczynek. Nie chcieli by jej psychika została całkowicie zniszczona. Woleli poczekać aż sama zechce z nimi porozmawiać i David skutecznie wyjaśnił to prokuratorowi mając poparcie lekarza w tej kwestii. Andrew jako jedyny wiedział co czuje Raven. Temu to on zrobił jej śniadanie i pukając wszedł do jej pokoju. Gdy postawił talerz na stoliku przy jej łóżku ściągnął kołdrę z poduszki chcąc ją obudzić, ale... Nie było jej! Jak to?! Kiedy wyszła i czemu to zrobiła?! Jej telefon leżał na ziemi więc nawet nie próbował do niej dzwonić. Zamiast tego narzucił na siebie kurtkę i wyszedł na zewnątrz.
-Raven! Raven!
Czuł w środku dziwny niepokój. Gdzie mogła pójść? Nie mogła przecież tam wrócić?!
-Raven!!! - krzyknął z całych sił wkładając w niego cały strach o nią.
-Tak?
Odwrócił się i zobaczył ją idącą w jego kierunku. Dość szybko doskoczył do niej i mocną ją objął.
-Nie znikaj tak więcej bez słowa. Chcesz bym padł tu na zawał.
Dziewczyna nie wiedziała jak ma na to zareagować. Po prostu wyszła na zewnątrz się przewietrzyć.
-Eeee... Andrew... Możesz już mnie puścić. Trochę za mocno...
Odsunął się do niej dość szybko tak samo jak ją objął.
-Przepraszam. Po prostu zawsze mów komukolwiek gdzie idziesz. Chcę byś zawsze od dziś była bezpieczna.
-Spokojnie Andrew. Twoja mama sama mi doradziła wyjście do ogrodu. Po prostu... nie wiedziała, że do mnie zajdziesz...
-I zrobię awanturę bo ogłupiałem. Proszę bardzo, śmiej się teraz ze mnie.
Stanął odwrócony do niej plecami zakładając ręce na piersi.
-Spokojnie... Jeszcze nie zdążyłam ci podziękować za wczoraj, dziękuje.
Sama podeszła do niego od przodu i posłała mu uśmiech.
-Mam ochotę na spacer, idziesz ze mną?
-Tak.
Ruszył za nią czując jak szybciej biło jego serce gdy ta posłała mu szczery uśmiech. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak była podobna do swojej rodzonej siostry. I nigdy się o tym nie dowie.  



3 komentarze: